noli me tangere

Stojąc w Galerii Malarstwa w Parku Sanssouci, trudno skupić wzrok. Koncepcja wystawiennicza w XVII i XVIII wieku opierała się na maksymalnym zapełnieniu ścian obrazami bez jakiegokolwiek porządku znaczeń lub epok. Nie inaczej jest w galerii Sanssouci – jednym z budynków rokokowego kompleksu pałacowego w Poczdamie, zbudowanego przez Fryderyka Wielkiego w połowie XVIII wieku. Galeria to po prostu niekończące się ściany obwieszone płótnami w ciężkich złotych ramach. Słownikowy przykład horror vacui i pruski Pinterest w jednym. Cóż, taki zeitgeist. Jednak wytrwały widz odbierze swoją nagrodę. Dla mnie był nią zawsze „Niewierny Tomasz” Caravaggia. Obraz namalowany pomiędzy 1601 a 1602 rokiem wisi w pierwszej linii od dołu, więc stajemy z nim oko w oko. Jego rozmiary, 107 cm (wys.) na 146 cm (szer.), oraz kompozycja ukazująca cztery prawie naturalnej wielkości postaci w zbliżeniu, od pasa w górę, ustawiają widza w roli kolejnego uczestnika sceny. Pozwalają stanąć obok Chrystusa i trzech apostołów, pochylić się wraz z nimi nad palcem włożonym w bok. Ten detal stanowi epicentrum obrazu. To właśnie widzimy w pierwszym kontakcie. Niezwykle realistyczną, namalowaną z fotograficzną dokładnością dłoń z wyprostowanym palcem, który tkwi głęboko w otwartej ranie. Podążamy za nią i widzimy nabrzmiałą, jakby niezdrową, jątrzącą się dolną krawędź rozciętego ciała i uniesioną przez palec, napiętą mięsistą skórę powyżej. Całość indukuje niemal fizyczny ból i odruch odwrócenia wzroku. Dopiero potem robimy mentalny krok wstecz i zdajemy sobie sprawę, na co patrzymy, wracamy do narracji dzieła. Wszystkie postaci otacza idealny mrok. Nieprzenikniona czerń, stanowiąca znak rozpoznawczy malarstwa Caravaggia, obramowuje ciasno namalowaną grupę. Postacie wycina z tła silne światło rzucone z lewej strony. Chrystus skupia na sobie największą uwagę, ponieważ jako jedyny jest postacią jasną i pokazaną w pełni plastycznie. Jego biała tunika i blada skóra stanowią najjaśniejsze elementy przedstawienia. Tomasz i pozostali apostołowie pokazani są fragmentarycznie. Pełnią rolę uzupełniających kompozycje plam złożonych z głów i zgarbionych ramion. Cała scena ma bardzo silną dramaturgię – wygląda jak fotos z teatralnego przedstawienia pozbawionego scenografii. Takie budowanie scen to jeden ze znaków rozpoznawczych caravaggionistycznej rewolucji w malarstwie. Brawurowy skok w nowoczesność. Wcześniej sceny biblijne lub mitologiczne malowano, próbując oddać idylliczne piękno tematu, postaci, sztafaż natury i koniecznie umieścić je w realiach przedstawianej epoki. U Caravaggia modelami byli zwykli ludzie, z ich prostactwem, a nawet brzydotą. Każdy z jego religijnych obrazów pokazuje postaci we współczesnych mu strojach, a sceny z życia świętych czy Jezusa wyglądają jakby działy się tuż obok ulicy, na której mieszka malarz. Św. Tomasz ma twarz prostego człowieka z ulic Rzymu XVII wieku, a jego rysy i mimika zdradzają brak jakiegokolwiek wyrafinowania. Zmarszczone czoło jest oznaką niedowierzania i jedyną reakcją na cud cielesności Chrystusa, w którego właśnie powtórnie uwierzył. Równie proste, choć szczere, emocje ukazują twarze pozostałych apostołów. Jedynie na obliczu Chrystusa pojawił się trudny do zdefiniowania wyraz bólu, troski i skupienia. To on także reżyseruje całą sytuację – jego dłoń trzyma dłoń Tomasza i wpycha ją wraz z palcem we własny przebity bok. Zgodnie ze słowami Ewangelii Św. Jana: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż [ją] do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!” (J 20, 27). Szkopuł polega na tym, że Ewangelia w szerszym kontekście mówi o „widzeniu”, nie o „dotykaniu” ran. Pomimo tego, że Chrystus zachęca Tomasza do działania, ten odpowiada „Pan mój i Bóg mój”, dając świadectwo wiary. Wszystkie wcześniejsze przedstawienia tego motywu, szczególnie we Włoszech, nie pokazywały fizycznego kontaktu, a tym bardziej wkładania ręki w bok. Były bliższe poetyce „Noli me tangere” i miały skłaniać widza ku słowom: „Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli” (J 20, 24-29). Dlaczego więc Caravaggio namalował to w taki sposób? Pierwsza odpowiedź brzmi: bo to był Caravaggio. Druga, że zleceniodawca dzieła, markiz Vincenzo Giustiniani, zasugerował, aby malarz zainspirował się sposobem przedstawienia tematu w północnej Europie. W sztuce niemieckiej kręgu np. Martina Schongauera „Niewierny Tomasz” był dużo bardziej dosłowny niż w tradycji włoskiej. Tam pojawia się często gest trzymania i prowadzenia ręki Tomasza przez Jezusa. W efekcie otrzymaliśmy obraz o wyjątkowej intensywności przekazu, który stał się ikonograficznym hitem. I był taśmowo kopiowany przez cały XVII i XVIII wiek. 

Z teologicznego punktu widzenia zaś „Niewierny Tomasz” naprawia „błędy” „Noli me tangare”. Oto zdystansowany Bóg wraca między ludzi i choć ma żal, że nie uwierzyli, nie widząc, pokazuje na przykładzie Tomasza, że rozumie. Że wie, iż wątpić jest rzeczą ludzką i empatyzuje z tym stanem rzeczy. Niektórzy dodają, że w zachęcie do wkładania przez Tomasza ręki w bok, nie tylko udowadnia mu zmartwychwstanie, ale przyłącza go tym samym do swojego mistycznego ciała, do którego wszyscy finalnie dołączymy. Czyli zapowiada Zbawienie dla wszystkich, którzy uwierzą w dniu Sądu Ostatecznego. 

Współczesny świat i ludzie pełni są sprzeczności, ambiwalencji i zagubienia. Trwa zapaść wiary w autorytety nauki i religii. Wracają więc stare demony – proste recepty na rzeczywistość oparte na dychotomii. Tego, co nasze vs inne. Kryzys w trybie ciągłym nie jest już tylko udziałem globalnej gospodarki, lecz przede wszystkim naszej własnej tożsamości. Dlatego patrząc na Boga, który nie chce być już człowiekiem, i z człowiekiem nie chce mieć już nic wspólnego, nie zapominajmy, że najtrudniej jest nawiązać kontakt z samym sobą. Dotknąć własnej istoty, nie bać się ciemności, zrozumieć, zaakceptować i uwierzyć w siebie. Nie uchylajmy się. Jak Tomasz Caravaggia włóżmy głęboko palce w ranę. Może to pomoże. 


tekst: Przemysław Jędrowski, ilustracja: Światosława Sadowska